środa, 1 sierpnia 2012

Maraton


„Mała, będę Cię bzykał całą noc non stop!”. Cóż, ucieszyłam się, nie powiem. Zabraliśmy się do rzeczy;  gra wstępna bez rewelacji, ale byłam trochę wyposzczona, więc nie narzekałam. Gdy atmosfera była już bliska wrzenia, mój partner zabrał się do rzeczonego bzykania. Pierwsze półgodziny – super. I on i ja włożyliśmy w sprawę naprawdę dużo serca, chłopak dokonał wszelkich starań bym szczytowała przed nim, co świadczy o dobrym wychowaniu. Kolejne półgodziny zaczęło mi się już trochę dłużyć, ale cóż pomyślałam, on mi sprawił frajdę, odwdzięczę się, nie będę samolubna. Trzecie półgodziny nieustannego posuwania zaczęło mnie niepokoić: może go nie jaram i nie może dojść? Niemożliwe. Czwarte półgodziny, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce (raczej usta) i zakończyć ten maraton, jednak kolega miał inny plan. W piątej połówce szczęśliwie dobrnęliśmy do mety....po czym przytulił się i zasnął snem sprawiedliwego. I wiecie co? Maratończyków lubię pooglądać podczas relacji z olimpiady w TV, ale w swoim własnym łóżku wolę zdecydowanie średnie dystanse i dziesięć namiętnych powtórzeń pod rząd niż jeden dwugodzinny bieg…

Xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz