Wiadomo, że najlepsze imprezy odbywają się wtedy, gdy jesteśmy na to
kompletnie niegotowe: niechcący brudne włosy, niestrawność, pryszcze na twarzy.
Wiadomo też, że imprezy, które potencjalnie mają być niesamowite i na które
bardzo czekamy, w 90% przypadków okazują
się totalną katastrofą. W piątek wybrałyśmy się na jedną z tych imprez, gdzie
mieli być „wszyscy”. Fajne miejsce, drinki za darmo i przystojni kolesie. Raj.
Niestety ja i moja przyjaciółka odzwyczaiłyśmy się od takiego zagęszczenia
przystojniaków na metr kwadratowy (wszystko przez te letnie plenery, gdzie
chłopców trzeba wyłapywać z krzaków, a nie tak jak tu, czekają podani na
talerzu!), więc „niechcący” upiłyśmy się trochę za bardzo. Rano obudziłam się z
niewiarygodnym kacem. W ubraniu. W nie swoim łóżku! W klubie pełnym chętnych
facetów musiałam sobie wybrać… przyjaciela mojego kochanka. Teraz trochę
żałuję, że nie zastosowałam zasady „lepiej grzeszyć i żałować…” bo co prawda
nic nie zrobiliśmy i sumienie mam czyste, ale kto by w to uwierzył? Na pewno
nie mój kochanek… ale to chyba logiczne, że jak jest dobrze, to trzeba trochę sytuacje skomplikować.
Xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz