Melanż kołem się toczy. Scenariusz jest zawsze taki sam – parę
zwykłych, mniej lub bardziej udanych wyjść, takich typu „jest piątek, trzeba
się napić”; „nie chce mi się, ale jak nie wyjdę to coś mnie ominie” itp. Itd.,
i raz na jakiś czas wielkie BUM!
Sobotni wieczór przebiegał klasycznie, najebka na domówce i
pijacki pęd do centrum. Pod klubem spotkałam GO – kolegę „byłego”. Po pół litra
wcześniej spożytego alkoholu, gadka kleiła się wyśmienicie, nim spostrzegliśmy
oddaliliśmy się od stada, nim dopiliśmy kolejnego drinka spacerowaliśmy już po
oświetlonym wschodzącym słońcem brzegu Wisły, a ON wyznawał, że się we mnie
kochał jak jeszcze byłam dziewczyną kolegi, nim zdążyłam kupić kolejną paczkę
papierosów leżeliśmy w już całkiem południowym słońcu dnia następnego w
Łazienkach, na trawie, oglądaliśmy budzące się do życia wiosną drzewa, nim
wzięłam łyk wody, była już 15nasta, niedziela, a ja wracałam pijaniutka
autobusem do domu. Neoromantyzm – piękna sprawa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz