Wielkimi krokami zbliża się ten straszny dzień – dwudzieste piąte
urodziny.
Wiem, że to piękny wiek, wciąż młodzieńczy, ale gdzieś tam z
tyłu głowy zaczyna się palić czerwona lampka z napisem „może warto dorosnąć”.
Nie lubię czerwonego, ani też sugerowania, że jestem niepoważną osobą (choć
wiem, że jestem) toteż zaczynam być trochę na punkcie tej daty przewrażliwiona.
Oliwy do ognia dolało nieszczęsne wyjście na gejowską imprezę – Ci z reguły
słodko seksowni chłopcy mają niesamowity zmysł obserwacji i gdy pytali mnie ile
mam lat a ja zawadiacko odpowiadałam „zgadnij”, prawie każdy dał mi 24 lata!
Czyli tyle co mam! Mogłabym przysiąc, że jeszcze pół roku temu wszyscy mówili,
że wyglądam maksymalnie na 20! Wściekła odmówiłam chłopakom wspólnego wyjścia
do Toro argumentując, że jestem za stara, żeby zarywać noce z gejami skoro
powinnam poszukać męża póki do reszty nie zdziadzieje.
Trochę posępnie wypiłam kolejne 10 drinków i znalazłam się nagle
na domówce w pięknym domu na Żoliborzu. Traf chciał, że zaczął się okres
maturalny, więc 90% gości była niespełna 18nastoletnia. Byłam w nastoletnim
raju! Słodki blondynek i pijany dał mi na oko 20 lat, później się całowaliśmy a
na koniec odprowadził mnie pod dom z longboardem pod pachą.
Znów poczułam się jak szesnastolatka. Było Super.
Xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz