Powszechnie wiadomo, że alkohol rozwiązuje język, pozwala
wypłynąć myślom gdzieś na co dzień głęboko ukrytym. Ponoć po alkoholu jesteśmy
naprawdę sobą – nie chodzi mi tu o wychwalanie bycia w patologicznym melanżu!
Co to, to nie – po prostu po % bez
hamulców wyrażamy swoje emocje.
Alkohol jest też generalizatorom pięknych uczuć.
Siedziałam po raz kolejny z Y na ławce, piliśmy piwko (ja już
miałam za sobą litra wina) i rozmawialiśmy o przyszłości. On snuł romantyczną
wizję związku mocna osadzoną w wierności i lojalności, nawijał nawet o
małżeństwie i dzieciach! A ja pokorna i zachwycona tym co słyszę, z uśmiechem i
pełnym przekonaniem potakiwałam. Już widziałam moją suknię ślubną, Nasze
dzieci… Na ten moment byłam w Nim naprawdę zakochana, do takiego stopnia, że
gdy już pijaniutka pojechałam do domu, wysłałam mu słodkiego smsa „lubię Cię”.
Fajnie być zakochanym.
Obudziło mnie piękne słońce, alkohol wyparował i… gdzie ta moja
miłość? Wizja domu, ogrodu, Y bawiącego się z dziećmi uderzyła mnie jak łomem.
Przestałam nawet móc spróbować sobie wyobrazić, że mogłabym porzucić moje
słodkie, puste, zabawowe życie i być „czyjąś dziewczyna”? Bo po co?
I teraz mam zagwostkę – może powinniśmy nie pozwolić sobie
wytrzeźwieć i płynąć tym romantycznym nurtem (ta opcja raczej mimo wszystko nie
wchodzi w grę); czy może jednak ja naprawdę chce takiej nudnej stabilizacji
przy boku jednego chłopaka, bo może te wszystkie romanse są bez sensu? W tą
opcję też trudno mi uwierzyć, zwłaszcza gdy % przestał płynąć w żyłach..
Xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz