„Mała, będę Cię
bzykał całą noc non stop!”. Cóż, ucieszyłam się, nie powiem. Zabraliśmy się do
rzeczy; gra wstępna bez rewelacji, ale byłam
trochę wyposzczona, więc nie narzekałam. Gdy atmosfera była już bliska wrzenia,
mój partner zabrał się do rzeczonego bzykania. Pierwsze półgodziny – super. I
on i ja włożyliśmy w sprawę naprawdę dużo serca, chłopak dokonał wszelkich
starań bym szczytowała przed nim, co świadczy o dobrym wychowaniu.
Kolejne półgodziny zaczęło mi się już trochę dłużyć, ale cóż pomyślałam, on mi
sprawił frajdę, odwdzięczę się, nie będę samolubna. Trzecie półgodziny
nieustannego posuwania zaczęło mnie niepokoić: może go nie jaram i nie może
dojść? Niemożliwe. Czwarte półgodziny, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce (raczej usta)
i zakończyć ten maraton, jednak kolega miał inny plan. W piątej połówce
szczęśliwie dobrnęliśmy do mety....po czym przytulił się i zasnął snem sprawiedliwego.
I wiecie co? Maratończyków lubię pooglądać podczas relacji z olimpiady w TV,
ale w swoim własnym łóżku wolę zdecydowanie średnie dystanse i dziesięć
namiętnych powtórzeń pod rząd niż jeden dwugodzinny bieg…
Xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz