W sobotę, w ferworze melanżu, wylądowałyśmy w Zakąskach.
Koniec miesiąca = pustki w portfelu, więc siłą rzeczy wybierałyśmy lokale gdzie
cena szota nie przekracza 4 złotych – szczęśliwie Warszawa w tej kwestii
rozpieszcza zubożałych imprezowiczów. Z reguły też w takich miejscach faceci są
„niezwykle” hojni i jest szansa na to, że w zamian za okazane zainteresowanie,
wygrzebią drobniaki z kieszeni i postawią Ci małpkę. Do mojej przyjaciółki
zagadał typek. Zamawiałyśmy akurat szota – jednego na pół… typek zamówił szota
dla siebie i ze spokojem przyglądał się Nam, jak dzielimy się jednym, smutnym
kieliszkiem i… nic. Zupełnie do niego nie dotarło, że mógłby być gentlemanem i
zaproponować, że wybawi Nas z tej dramatycznej sytuacji i kupi drugiego szota.
W zasadzie ok, nikt nie ma w obowiązku podtrzymywania stałego poziomu alkoholu
w Naszej krwi, ale moją przyjaciółkę to zniesmaczyło, tym bardziej, że koleś
później wręczył jej wizytówkę (najbrzydszą jaką widziałyśmy w życiu) i kazał do
siebie zadzwonić w tygodniu, „wiadomo, że po CZYMŚ TAKIM nie zadzwonię, do
pierwszego nie stać mnie na randki”. Mnie kiedyś chłopak zaprosił na randkę i gdy
podeszliśmy do baru, zapytał czy mam „pożyczyć” 15 złotych na drinka. To była
pierwsza i ostatnia randka. I nie chodzi wcale o pieniądze, bo ja (jak mam)
lubię płacić za siebie i nie mam problemów z płaceniem (CZASEM) za faceta, ale
jeżeli chłopak na wstępie nie jest w stanie zainwestować 4 czy 15 złotych w
swój obiekt zainteresowania, to chyba jednak coś jest nie tak.
Zmieniłyśmy lokal i
przeżyłyśmy dziką noc „za jeden uśmiech”. Chłopakowi z Zakąsek wybaczyłyśmy,
był artystą, a artystom wiele można wybaczyć.
Xx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz